Zabiegana Mama, czyli jak wyjść ze skorupki i zrobić coś dla siebie

Informację o tym wydarzeniu dostałam na swoją skrzynkę pocztową zaledwie kilka dni temu i nieśmiało pomyślałam, że może by tak zapisać się i wziąć udział? Ale w końcu strach zwyciężył i nie zgłosiłam się na Bieg Zabiegana Mama. Jednak nie potrafiłam przestać o nim myśleć. W końcu to byłaby dobra okazja, by sprawdzić swoją formę, a do tego solidna dawka motywacji, by nie być kanapowym leniwcem. Wczoraj wieczorem podjęłam decyzję - biegnę. Sęk w tym, że zapisy od kilku dni były już zamknięte i jedyne co mogłam zrobić, to stawić się w niedzielę rano na Stadionie Narodowym w Warszawie, by zapisać się na listę rezerwową i liczyć na szczęście. 



Dzisiaj od samego rana byłam podenerwowana, a do głowy wpadały mi coraz lepsze wymówki, byle tylko nie stawić się na linii startu. Przecież szczyt mojej formy biegowej przypadł na okres przed ciążą, a teraz chłopcy mają już ponad półtora roku a mi do tej pory nie udawało się regularnie trenować. Dopiero w tym tygodniu założyłam buty do biegania, dzieci wysłałam z dziadkami na spacer i ruszyłam przed siebie. Jakie było moje zaskoczenie, gdy w niecałe pół godziny pokonałam prawie trzy kilometry. To dodało mi skrzydeł i nadziei, że udział w Zabieganej Mamie może się udać. 

Jednak dzisiaj zamiast wiary w siebie i własne możliwości pojawił się strach, że nie podołam wyzwaniu. Bo ten bieg był właśnie swego rodzaju wyzwaniem i sprawdzianem dla mnie. Przez głowę "przetaczały się" myśli, że "to nie dla mnie", "najpierw potrenuj a później zgłoś się na inny bieg", "pewnie i tak nie będzie wolnych numerów startowych", etc. Niewiele brakowało a naprawdę odpuściłabym, a następnie żałowała, że nawet nie spróbowałam. 

Cieszę się i jestem dumna, że dzisiaj rano stawiłam się na Stadionie Narodowym z moją mamą i bliźniakami w wózku wypakowanym pieluszkami, wodą, zabawkami i jedzeniem dla chłopców. A jeszcze bardziej dumna jestem z tego, że o 11.30 stanęłam na linii startu razem z innymi zawodnikami i przebiegłam cały dystans w dwadzieścia pięć minut, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, zwłaszcza że obawiałam się czy wyrobię się w limicie trzydziestu minut ustanowionym przez organizatora. 



To był bardzo ważny dla mnie bieg. To po prostu mój powrót do dawnej pasji i ulubionej dyscypliny sportu. Cudownie było ponownie poczuć atmosferę na starcie i na mecie biegu. Cudownie było też stoczyć ze sobą wewnętrzną walkę o to, by dobiec do mety, by nie poddać się. Bardzo się cieszę, że wyszłam ze swojej skorupki, że zamiast żałować, że nawet nie spróbowałam mogę teraz cieszyć się z pamiątkowego medalu. I cieszę się, że bliskie mi osoby okazały mi tego dnia wsparcie i wiem już, że ten bieg to dopiero początek. 

Drogie Mamy nie poddawajcie się, nawet jeśli wydaje wam się, że coś jest niemożliwe, trudne do zdobycia. Lepiej podjąć próbę, nawet jeśli nie odniesiemy sukcesu, i iść z podniesioną głową, że spróbowałyśmy niż żałować, że strach wziął górę. Wiara w siebie i niezłomność - tego nam wszystkim życzę. 

Podziel się tym tekstem na:

0 komentarze