W tym roku stwierdziłam, że jadę sama. Potrzebowałam ciszy i spokoju, ale też nie chciałam kolejny raz uzależniać tego wyjazdu od kogoś. Pragnęłam wyruszyć na szlaki, z nikim nie rozmawiać podczas wędrówki. Po prostu być i chłonąć te cudowne widoki.
W piątek po pracy spakowałam niewielki plecak, by nocnym autobusem pojechać do Zakopanego. Spałam w pozycji siedzącej, co jakiś czas budziły mnie zapalane światła, rozmawiający pasażerowie. Na dworcu w Zakopanem byłam o 7.00 rano. Szybko przebrałam się w krótkie spodenki w miejskiej toalecie, kupiłam dwa rogaliki w Lidlu, wsiadłam do lokalnego busa i ruszyłam na szlaki.
Planowałam zupełnie inną trasę, ale przez przypadek trafiłam na najnudniejszy (moim zdaniem) szlak w Tatrach, czyli asfaltową drogę do Morskiego Oka. Byłam na siebie zła za tą pomyłkę, a perspektywa przejścia całego szlaku asfaltem z tłumem ludzi nie napawała optymizmem. Tuż za Wodogrzmotami Mickiewicza okazało się, że można skręcić na szlak prowadzący przez las. Nie planowałam tego, ale intuicyjnie czułam, że to właśnie TO, że powinnam wybrać się na ten szlak. Było tam cudownie, mimo że już na początku czekało mnie ostre podejście. Jednak poranny chłód, otoczenie soczyście zielonej roślinności, kamienie i leśna dukta - to było wszystko, czego mi było trzeba. Z tego szlaku skręciłam później na kolejny - czarny, którym miałam dotrzeć do Doliny Pięciu Stawów. Przyznam, że było to nie lada wyzwanie, bowiem cały szlak prowadził ostro w górę po kamieniach.
Wieczorem padłam na łóżku. Byłam tak szczęśliwa - moja wymarzona podróż rozpoczęła się znakomicie.
Jak wykończył mnie najprostszy szlak w Tatrach na Nosal?
Przygotowując się do tego wyjazdu dużo czytałam o szlakach, oglądałam filmy na YouTube. Nie chciałam trafić na szlak, do przejścia którego nie jestem dobrze przygotowana fizycznie. Szlak na Nosal miały być tym najłatwiejszym, polecanym osobom, które nigdy nie chodziły po górach. Wchodziłam na tą górę od strony Zakopanego i szczerze miałam dość. Wysokie stopnie, upał, tłum ludzi - to wszystko razem sprawiło, że chciałam jak najszybciej zakończyć swoją wędrówkę, mimo cudownych widoków na szczycie.
Ostatniego dnia na szlaku byłam już o 7.00 rano. Tego dnia spełniłam swoje wielkie marzenie, porzuciłam lęk i strach przed samotną wędrówką w górach. Najpierw zielonym szlakiem weszłam na Kasprowy Wierch. Szczerze polecam Wam tą trasę. Jej zdecydowana większość prowadzi przez las, a jedyny trudniejszy odcinek jest tuż przed szczytem.
Bój się i działaj
Po przerwie na kawę ruszyłam granią do Przełęczy Świnickiej. Od wielu lat marzyłam o tym, żeby z plecakiem wędrować granią i byłam przeszczęśliwa, że odważyłam się zrealizować swoje marzenie. Widoczność tego dnia była idealna, widoki wspaniałe. Co chwilę zatrzymywałam się i z uśmiechem na twarzy podziwiałam okolicę. Przepełniała mnie tak ogromna wdzięczność, radość i... duma z siebie. Nie zrezygnowałam ze swojego marzenia, mimo że wiele osób ostrzegało mnie, abym nie jechała sama w Tatry i żebym pod żadnym pozorem nie szła sama na szlak, chyba że taki przebiegający przez dolinę.
Jednak aż za dobrze znam uczucie, które pojawia się, gdy odpuszczam i nie realizuję swoim celów. Nie chciałam znowu tak się czuć. Poza tym pamiętałam, jak znajoma psycholog mówiła, że im częściej nie robimy tego, co chcemy, bo boimy się, to w pewnym momencie lęki mogą zacząć nas ograniczać. Czasami trzeba działać mimo strachu, uczucia niepewności.
Pamiętam także ostatnią rozmowę z moją ciocią, która pokazując mi zdjęcia ze swojej samotnej wycieczki w Tatry, powiedziała, że nie ma się czego bać chodząc samemu w górach. Nie mówiła oczywiście o przechodzeniu Orlej Perci, ale o wędrowaniu po szlakach na miarę naszych możliwości. Dzięki tamtej rozmowie z ciocią, która wybrała się sama w Tatry będąc już chorą, nabrałam wiary w to, żeby nie bać się i odważnie realizować marzenia.
Przywoływałam tamtą rozmowę, gdy jedząc kanapkę na Przełęczy Świnickiej podejmowałam decyzję - wspinać się na Świnicę czy nie. Odważyłam się i do tej pory jestem sobie za to wdzięczna. To nie była łatwa wspinaczka, wejście na ten szczyt jest wyzwaniem, ale... zrobiłam to!
Życie to fantastyczna przygoda
Wracając ze Świnicy zeszłam do Zielonego Stawu Gąsiennicowego. Nad jego brzegiem spędziłam niemalże pół godziny. Wyłowiłam z wody górskie kamienie, o które przed moim wyjazdem poprosili moi synkowie. Z łzami w oczach podziwiałam widoki. Nie mogłam uwierzyć, że osiągnęłam swój cel, że przełamałam swoje lęki.
Nasze życie może być fantastyczną przygodą, jeśli tylko odważymy się. Jeśli pozwolimy sobie na bycie szczęśliwym, wyjdziemy z roli ofiary i nie będziemy skupiać się wyłącznie na trofeach i spektakularnych sukcesach.
Często droga jest ważniejsza niż sam cel. Moment stawania się sobą poprzez "odzieranie się" z warstw lęków i oczekiwań narzucanych nam przez innych.
Podczas trzydniowego wyjazdu przeszłam niemal 60 kilometrów, poznałam kilka miłych osób na szlaku, przełamałam swoje obawy i lęki, odpoczęłam psychicznie, wysłuchałam fascynującej książki Adama Wajraka o wilkach.
Do domu wróciłam szczęśliwa i spokojna. Na wszystko w życiu przychodzi czas, nasze marzenia mogą spełniać się, ale musimy najpierw odważyć się zrobić ten pierwszy krok.