Z miasta na wieś
Szukając ciszy i natury przeprowadziliśmy się do domu na skraju lasu. Nie kupiliśmy siedliska, nie staliśmy się ruinersami i nie planujemy hodować kur. Znaleźliśmy swoje miejsce blisko natury. Czy uprawiamy ogród warzywny i jak to wszystko zaczęło się przeczytasz w tym artykule.
Jako dziecko często czułam się rozdarta pomiędzy miastem a wsią na której spędzałam 1/3 roku. W każde lato jeździłam do domu babci, która zawsze była dla mnie jak druga mama. Całe dnie biegałam boso po podwórku, a niekiedy ciepłym czy wręcz gorącym asfalcie. Nie straszny był deszcz czy upał - zawsze znalazłyśmy sobie zajęcie z kuzynkami. Do tej pory pamiętam smak pomidorów zerwanych prosto z krzaka - najlepszej przekąski, lub kanapek z nich zrobionych ze świeżą bułką z masłem. Dzięki babci nauczyłam się zbierać jagody i polubiłam to mimo fioletowych plam, które po nich zostawały na skórze. Podobał mi się sielski klimat, zbieranie warzyw czy owoców, bliski kontakt z naturą, mimo że wiedziałam ile pracy wymaga własny ogród, pole.Bliskości natury brakowało mi w mieście, w którym mieszkałam z rodzicami i bratem. Czekałam z utęsknieniem na każdy, choćby weekendowy wyjazd do babci.
Pierwszy raz szukaliśmy ziemi i domu z moim przyszłym mężem ponad dziesięć lat temu. Wypatrzyliśmy sobie stary, biały dom na skraju lasu z sadem, w którym rosły jabłonie. Wydawało nam się to idealne miejsce i choć było blisko podpisania umowy, to właściciele ostatecznie rozmyślili się. Kilka lat później wprowadziliśmy się do mieszkania z własnym małym ogródkiem. To tam cieszyłam się spacerując boso po trawie, sadząc z naszymi synami pierwsze w życiu warzywa w niewielkich skrzynkach.Jednak myśl o własnym domu i ogrodzie powracała. Tablicę na Pintereście wypełniały zdjęcia przydomowych warzywniaków, sadów, domów. Cieszyłam się, jak dziecko, gdy kupiliśmy działkę tuż przy lesie, a jeszcze bardziej gdy etap budowy zakończył się.
To tutaj odnajduję spokój. Chodzę boso po trawie - również rano, gdy jest mokra i zimna od rosy. Siadam na tarasie i patrzę na brzozy oraz inne drzewa. Często z okien salonu obserwuję sójki lub sarny podchodzące do naszego podwórka, które szukają pożywienia. Z kuchennego okna spoglądam na łąkę i uśmiecham się, gdy środkiem drogi dostojnie kroczy bażant. Podglądam lisy, jaszczurki, spaceruję w lesie. Niemal codziennie jeżdżę rowerem i cieszę się, że nie mam już sklepu obok domu, choć nie ukrywam - przestawienie się na jeszcze lepsze planowanie w kuchni nie było proste.
Uczę się zakładać rabaty, uprawiać owoce i warzywa - co wcale nie jest takie proste, jak ma się w domu szczeniaka, który kopie, ugniata w ziemi nasiona. I kiedy wydaje się, że już nic nie urośnie, raptem pojawia się gąszcz kwiatów lub szpinaku. W tym roku mamy poziomki, truskawki, trochę agrestu i czarnej maliny. Szpinak, rzodkiewkę, sałatę. Rośnie koper i fasola szparagowa. Powoli kiełkować zaczyna pietruszka jesienna i ogórki. Wszystko dzieje się powoli. Uczy mnie niezwykłej pokory i cierpliwości. W tym roku nasz ogród jest w fazie testów. Metodą prób i błędów weryfikuję, co sprawdza się, a co poprawić w przyszłym roku.
Nie wiem, jak będą wyglądać rabaty w kolejne lato, ani jakie warzywa dokładnie posadzę. Pewna jestem jednak, że jeszcze wiele razy połamię paznokcie, będę szorować szczotką stopy i kłaść się z poczuciem, że jestem w dobrym miejscu.
0 komentarze